Pocztówki z tłumaczenia: Paweł Oleszczuk w Czarnym Kierzu, Polska
Stare domy i stodoły z czerwoną dachówką, położone w mozaice zielonych łąk i pól. Farmy i rancza rozrzucone wśród wzgórz i rzek. Odbijający się echem krzyk żurawi z długą szyją, niknący w bezkresnej ciszy. Myszołowy krążące wysoko nad głowami. Powietrze, które pachnie inaczej o każdej porze roku, od wiosennej rosy po letni nawóz, dymiący zapach kominków i zgniłych liści jesienią, kruchy chrzęst mrozu i śniegu mroźną zimą.
Aby znaleźć Czarny Kierz, głęboko w północno-wschodniej części Polski, na Warmii, gdzie niegdyś mieszkały dumne plemiona bałtyckie, Teutoni, Niemcy i wreszcie Polacy z niezliczonymi dialektami, trzeba mieć Google Maps i lupę.
Witamy w wiosce, o której czas zapomniał.
Panuje tu spokój, który świadczy o bogatej, niezbadanej historii. Opuszczone budynki, zrujnowane dwory, stare, zapomniane cmentarze. W rzeczywistości przed II wojną światową była to prężnie działająca społeczność, ze szkołą, stacją kolejową i dworem z prawdziwą hrabiną. Zmarła niedawno, spędziła we wsi całe swoje życie, przetrwała Niemców, Rosjan i polskich komunistów. Dziś nie pozostało nic poza domami i gospodarstwami, kilkoma przydrożnymi kapliczkami i małą starą kapliczką. Nawet torów kolejowych już nie ma...
Po kilku latach spędzonych w różnych miastach w Polsce, Paweł Oleszczuk i jego żona Karolina (również tłumaczka) marzyli o ucieczce od tego wszystkiego, w głąb kraju. Praca zdalna jako autor tekstów do gier wideo nie zaczęła się najlepiej - element pracy zespołowej wymaga obecności w mieście, a większość ofert freelancerskich dotyczyła osób piszących po angielsku. Paweł stanął więc przed dylematem: wrócić do miejskiego zgiełku i pracować w firmie produkującej gry wideo czy zostać freelancerem. Przez pierwsze kilka lat zajmował się korektą tekstów w studiu lokalizacyjnym, grając jednocześnie koncerty jako wokalista-songwriter. Ale była też inna opcja - tłumaczył teksty piosenek z angielskiego na polski od 17 roku życia, czyli od 1997 roku - i kiedy szczęśliwy traf na początku 2018 roku dał mu szansę przetłumaczenia ogromnej ilości dialogów do jednej z jego ulubionych gier dla QLOC, jego starego klienta korekty, chwycił ją obiema rękami, a jego kariera tłumacza narodziła się.
Podbudowany doskonałymi opiniami, które otrzymał, Paweł postanowił otworzyć się na bardziej międzynarodowy rynek. W tym samym czasie ProZ.com zaoferował mu członkostwo oparte na prowizji oraz szerokie wsparcie w budowaniu jego profilu. Dokładnie zbadał stronę i dowiedział się wiele o prowadzeniu biznesu, komunikacji z klientami i samym tłumaczeniu. Ponieważ sam interesował się przemysłem rozrywkowym, kreatywnym myśleniem i pisaniem, od samego początku postanowił specjalizować się we "wszystkim, od czystej sztuki po czystą rozrywkę". Trzymanie się tej wąskiej specjalizacji przyniosło szczęśliwy rezultat: dobre stawki i wysoką satysfakcję z pracy. Obecnie pracuje nad dwoma ekscytującymi, dużymi projektami, a kolejne są w przygotowaniu. "Nie obwiniajcie za wszystko rynku", mówi Paweł, "my też jesteśmy rynkiem!".
Niskie stawki i napięte terminy są plagą polskiego tłumacza, jak wszędzie indziej. Ale Paweł już na początku postawił na dobrą jakość - unikając tłumaczenia maszynowego - i współpracę z bardziej wymagającymi klientami. To był dobry ruch: w rzeczywistości jego portfolio lojalnych klientów sprawia, że jest teraz tak zajęty, że z trudem znajduje czas i energię na inne swoje pasje: pisanie piosenek i fotografię.
Pierwszą rzeczą, jaką widzisz rano za oknem, jest rozległe niebo nad odległymi wzgórzami i lasami. Praca zaczyna się o 9 lub 10 rano. Po obu stronach domu znajdują się modemy LTE - stabilne połączenie z internetem to podstawa. Jeden jest przymocowany do starej anteny satelitarnej (w domu nie ma telewizora, więc może się przydać), drugi do długiego trzonka włóczni przywiązanego do płotu. Nieważne - najważniejsze, że działa. Od czasu do czasu zdarzają się przerwy w dostawie prądu, a Paweł planuje kupić generator. Ale na razie, gdy zabraknie prądu, w pobliskim miasteczku zawsze jest jego ulubiona kawiarnia. Tak jak wtedy, gdy w regionie była ogromna przerwa w dostawie prądu i jedynym miejscem, gdzie był prąd, było przedszkole jego syna, co zaowocowało popołudniem spędzonym na korekcie tekstu, siedząc na malutkim krzesełku w otoczeniu trzydziestu hałaśliwych maluchów.
Inne kluczowe wyposażenie obejmuje ten północny zlepek - lampę słoneczną na czas, gdy jesień i zima zamykają się w sobie, niebo staje się ołowiane, światło w domu zaczyna przygasać, a "wiatry uderzają mocno na granicy".
Z drugiej strony, w lecie praca na werandzie jest jak najbardziej możliwa, o ile tylko nie rozpraszają cię zbytnio ptaki, wiatr i piękno otaczającego krajobrazu.
Idea jest taka, żeby skończyć pracę do 16.00, ale w rzeczywistości Paweł często pracuje do 17.00 lub 18.00. Trzeba wyprowadzić psa na spacer i zrobić zakupy, co wiąże się z dwugodzinną podróżą w obie strony do najbliższego miasta, oddalonego o 10 km. Na szczęście jest też autobus szkolny dla ich syna.
Na wsi zawsze znajdzie się coś, co trzeba naprawić, ale to i tak lepsze niż stanie w korkach. Z dala od szalejącego tłumu panuje bardziej skupiony, minimalistyczny styl życia. Nawet media społecznościowe są poza zasięgiem w godzinach pracy. Mijają dni, kiedy widzisz tylko garstkę ludzi, w tym własną rodzinę.
Neo-rustykalny styl życia wiąże się również z różnymi wyborami żywieniowymi: twarożek z kiełkami, oliwkami, pomidorami, jogurt z owocami i granolą, omlet z warzywami na śniadanie, jakaś kuchnia indyjska lub włoska na kolację, sałatki, warzywa iowoce. W supermarketach jest duży wybór, ale Paweł jest typem kupującego, który preferuje produkty ekologiczne i uważnie przygląda się liście składników. Oprócz zdrowego jedzenia, Paweł chętnie sięga po kieliszek portugalskiego czerwonego wina lub dobre piwo raz lub dwa razy w tygodniu.
Wbrew pozorom te wiejskie wieczory nie są pełne śpiewów przy ognisku i skulonych rozmów z przyjaciółmi. Wszyscy tutaj pracują z ludźmi przez cały dzień i po zapadnięciu zmroku wycofują się do swojej skorupy. Częstszą opcją jest więc granie w gry planszowe z synem, Netflix, brzdąkanie na gitarze lub... gry wideo. Można by pomyśleć, że Paweł jest już zmęczony grami wideo po tym, jak całymi dniami je tłumaczy. Ale mylisz się. Praca go nakręca i po przetłumaczeniu, na przykład, gry wyścigowej, nie lubi nic innego, jak przejechać kilka okrążeń po pracy. To ryzyko zawodowe - te rzeczy potrafią uzależnić!Czasami jednak wygrywa bardziej naturalna opcja - spacer pod gwiazdami lub przejażdżka rowerem. Krajobraz jest tak atrakcyjny, że półgodzinny spacer może łatwo zamienić się w trzy lub cztery godziny wędrówki, a weekendy zabierają Cię dalej, do okolicznych krajobrazów lub jezior.
To być może wyjaśnia niektóre z pięknych zdjęć, które tutaj prezentujemy. Paweł jest bardziej świadomy niż większość, jak nie tylko docenić, ale i uchwycić grę światła, koloru i formy, zwracając się po inspirację do cytatu z wielkiego Leonarda Cohena: "We wszystkim jest pęknięcie, tak właśnie dostaje się światło".